Mieliście
kiedyś taki typowo pechowy dzień? Zaspaliście rano do pracy, uciekł Wam
autobus, zapomnieliście ważnych dokumentów, zgubiliście telefon… Dzień, który wygląda jak żywcem wyjęty z „Nie
lubię poniedziałku” Tadeusza Chmielewskiego. Kalejdoskop absurdalnych i pechowych
sytuacji, w które trudno uwierzyć, a które dzieją się naprawdę. I niekoniecznie musi się to dziać w piątek trzynastego…
Ostatnio
przeżywam serię takich dni. Plagę wręcz. Pechowe sytuacje przyciągam jak magnes
i mam wtedy ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Jestem chodzącym dowodem na to,
że prawo Murphy’ego naprawdę istnieje.
Miniona
sobota także nie należała do najszczęśliwszych. Jednak moja cierpliwość do
przyjmowania „na klatę” pechowych sytuacji tego dnia w pewnym momencie się skończyła.
Miałam dość. Założyłam moje buty biegowe i pognałam przed siebie. I wierzcie mi
lub nie – ale nigdy wcześniej nie miałam tylu elementów sprinterskich, co
podczas tego biegu. Im szybciej biegłam tym bardziej wierzyłam w to, że dalej zostawiam za sobą to, czego chcę się pozbyć. Bieg, który był trochę
jak niemy krzyk, poprzez który mogłam wyrazić to co czuję. Złość. Bezsilność.
Wściekłość. Bunt. Gniew. Słyszałam tylko
swój oddech i odgłos własnych kroków. Walczyłam z niewidzialnym przeciwnikiem –
z pechową aurą i jej negatywnymi skutkami. Biegnąc, czułam już, że to ja
wygrałam. Prawo Murphy’ego nawet nie miało szans mnie w tamtym momencie dogonić i pokazać kolejny dowód na swoje
istnienie.
Przebiegłam
14 km. Po nagromadzonych we mnie negatywnych emocjach nie było śladu. Cisza. W zamian wypełniło mnie uczucie
całkowitego spokoju. To, z czym walczyłam, zgubiłam gdzieś na trasie i nie
miałam zamiaru po to wracać.
Bieganie
działa jak pigułka na stres. Jest jak melisa, tylko dodatkowo trzeba przebierać
nogami. Pozwala bardziej odreagować kiepski dzień niż rzucanie talerzami, czy zatapianie
się w trunku z procentami. Daje szansę na odnalezienie w sobie ogromnych
pokładów energii – bo przecież człowiek kiedy chce, to potrafi biegać szybko. Zaś człowiek
wkurzony mknie niczym błyskawica. A
prawo Murphy’ego? Postaram się, żeby musiało znaleźć sobie inną ofiarę – bo mnie
będzie musiało najpierw dogonić.
A jak jest u Was? Macie jakieś swoje sposoby na pechowe dni? Oby było ich najmniej, czego Wam i sobie życzę :)
A jak jest u Was? Macie jakieś swoje sposoby na pechowe dni? Oby było ich najmniej, czego Wam i sobie życzę :)
Też mam ostatnio taki pechowy okres. I nawet trochę zaczynam biegać, choć szybko robi się ciemno i jak przyjeżdżam z pracy to już jest szarówka. Ale od czasu do czasu mi się udaje gdzieś wyruszyć. Bieganie rozładowuje emocje, których mi nie brakuje, zresztą Ty o tym wiesz :)
OdpowiedzUsuń