run-log

run-log.com

czwartek, 10 października 2013

III Dycha Drzymały - Rakoniewice


Kiedy?  6 października 2013 roku
Długość trasy: 10 km
Osiągnięty czas: 57:18

            O tym biegu czytałam sporo jeszcze na początku mojej przygody z bieganiem – był chwalony za bardzo dobrą organizację, niesamowitych kibiców na trasie i za ogólną niezwykłą atmosferę. Wtedy jeszcze dystans 10 km był dla mnie nieosiągalny, ale wymarzyłam sobie, że za rok Dycha Drzymały będzie moja. I tak się stało.
            Już na miejscu widać było efekty dobrej organizacji –  zarówno szatnie, prysznice, biuro zawodów były bardzo dobrze oznaczone, więc nie trzeba było nikogo pytać o drogę. Wydawanie pakietów startowych także szło sprawnie – w biegu mialo wziąć udział ok. 1500 osób, więc można sobie jedynie wyobrazić, jak trudno jest ogarnąć taki tłum ludzi.  Poza tym wszędzie grała muzyka i było bardzo głośno – widać było, że ten bieg to wielkie wydarzenie dla całego miasteczka.


            Start i meta biegu znajdowały się na rynku w Rakoniewicach. To, z czym spotkałam się pierwszy raz to oznaczenie stref czasowych przez wolonatariuszy. Niby drobna rzecz, ale dzięki niej każdy uczestnik mógł ustawić się w najbardziej dogodnym dla siebie miejscu. 


         Bieg rozpoczął się punktualnie o 12.00. Powiem szczerze, że na początku nawet nie włączałam swojej mp3 na trasie. Okrzyki i oklaski kibiców na trasie były tak głośne i szczere, że nie miałam ochoty się od tego „.odcinać”. Poza tym na trasie były rozstawione zespoły, które grały na żywo na różnych instrumentach, co naprawdę motywowało do dalszego biegania.  Tym wszystkim wolontariuszom należy się wielki ukłon – w większości to była młodzież gimnazjalna, która dzielnie stała w wyznaczonych miejscach. Był dosyć chłodny dzień – nam, biegnącym, było ciepło, ale wolontariuszom już niekoniecznie. 

             
           Biegłam dosyć spokojnym tempem, czując, że raczej nie pobiję swojego wyniku z Biegu Opalińskich. Po drodze jeszcze walczyłam z rozwiązującymi się sznurówkami i z mp3, która nagle "wyzionęła ducha". Tuż przed metą powtarzałam sobie w myślach „Byle nie przyspieszać!”.  Jakież było moje zdziwienie, gdy później okazało się, że miałam czas 57:18! O swoim wyniku można było się dowiedzieć na dwa sposoby - poprzez smsa, którego organizatorzy wysyłali na podany wcześniej numer telefonu, oraz dzięki tablicy z wynikami, ustawionej w miejscu zawodów i aktualizowanej na bieżąco. 


           Na mecie otrzymałam medal, który jest po prostu cudowny - chyba najładniejszy (i największy!) ze wszystkich otrzymanych do tej pory. Oprócz  niego każda kobieta dostawała też na pamiątkę po pluszowej maskotce. 


           
          Już po biegu spotkałam też prezydenta Poznania, Ryszarda Grobelnego. 


            W biegu jako ostatnia na metę przybiegła pani Maria Pańczak. Podejrzewam, że niektóre osoby z Poznania ją kojarzą, zaś biegacze z dłuższym stażem zapewne nieraz spotkali ją podczas biegów. Kilka słów o niej: ta kobieta ma 74 lata, a biega od 13. Jej znakiem rozpoznawczym jest biały strój, niebieska parasolka, a ja od siebie dodałabym jeszcze szeroki uśmiech na twarzy. Niesamowita osoba, która swoją postawą udowadnia, że biegać można w każdym wieku. Do mety dobiegła wprawdzie ostatnia, za to w asyście grupki wolontariuszy i przy dopingujących okrzykach ze strony pozostałych osób.


            Po biegu porozmawiałam z nią chwilę i gratulowałam pojawienia się na łamach pisma biegowego (artykuł o pani Marii ukazał się we wrześniowym numerze Runner’s World). Okazała się bardzo uroczą osobą.  Podejrzewam, że jeszcze nieraz będę miała okazję spotkać ją na trasie innych biegów.  Póki co trzymam za nią kciuki, bo w niedzielę bierze udział w poznańskim maratonie. 
Moje obserwacje biegu i własne przeżycia tylko potwierdziły informacje, które czytałam wcześniej o Dysze Drzymały. W tym roku dodatkowym atutem była wysokość opłaty startowej, która wynosiła tylko 10 zł! Organizatorzy wspaniale udowodnili, że nie trzeba dużych pieniędzy, by stworzyć niezapomniany bieg. Nawet jeżeli chciałabym się do czegoś przeczepić, to naprawdę nie mam do czego. Chyba najlepszą rekomendacją biegu były słowa mojego męża (niebiegającego) - "Jak się widzi to wszystko, to aż się chce zacząć biegać" -  a to naprawdę wiele znaczy w jego ustach :)  Niesamowity bieg, niesamowici ludzie - żeby to poczuć, trzeba tam po prostu być! Najlepiej za rok, z przyczepionym numerem startowym - do czego szczerze zachęcam :) 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz