Jak może pamiętacie, książkę
Rolla udało mi się wygrać w konkursie organizowanym przez stronę Polska Biega.
Wcześniej przeglądałam ją w Empiku i pierwsze zdania bardzo mnie wciągnęły,
dlatego też, gdy dotarła do mnie książka, rzuciłam się na nią niczym pies na kość.
Sama historia autora jest
niezwykła. Rich Roll pływał od dziecka i zapowiadał się na świetnego zawodowego
sportowca. Jednkaże zaprzepaszcza swoją szansę i kieruje swoje zainteresowania
w stronę alkoholu i narkotyków. W końcu decyduje się na leczenie i wygrywa
walkę z nałogami. W przededniu swoich 40-stych urodzin postanowił radykalnie
zmienić swoje życie. Miłośnik fast foodów oraz człowiek z dwudziestokilogramową
nadwagą nagle decyduje się na inny styl życia – zamiast śmieciowego jedzenia wybiera
dietę wegańską, zaś w miejsce bezczynnego siedzenia przed telewizorem wplata
ćwiczenia wytrzymałościowe. Okazuje się, że konsekwentne trzymanie się
ustalonych przez siebie zasad i dostosowywanie się do planu treningowego
przynosi rezutlaty, a autora stać na coraz wyższe podnoszenie sobie poprzeczki –
bierze udział w Ultramanie (10 km pływania, 421 km jazdy rowerem oraz 84 km
biegu w ciągu trzech dni), który jednak okazuje się wstępem do projektu EPIC5,
zakładającego przebycie 5 dystansów Ironmana w ciągu 5 dni (3,8 km pływania,
180 km jazdy na rowerze i 42,2 km biegu).
Rozdziały, w których był
opisywany wdrożony w życie projekt EPIC5 czytałam z wypiekami na twarzy. Jednak, wbrew pozorom, pozostałą część książki
czytało mi się dosyć ciężko. Dłużyły mi się rozdziały w których autor opowiadał
o swoim hulaszczym życiu. Także ciągłe wzmianki o mocy diety wegańskiej
(której zresztą poświęcił osobną 1/5 część książki) i rozpływanie się nad jej
zaletami wybijały mnie z rytmu i nieco drażniły, gdyż miałam wrażenie, że autor
na siłę chce mnie do weganizmu przekonać. Do kolejnych minusów opowieści Rolla
można także zaliczyć to, książka zawiera lokowanie licznych produktów. Możemy się
dowiedzieć jakiej firmy sprzęt autor posiada, jakie dokładnie suplementy
przyjmuje, nawet znajdziemy nazwę producenta sokowirówki, której używa. Czytając
książkę nietrudno także wyrobić sobie zdanie o samym autorze - odniosłam wrażenie, że Rich Roll wydaje się
być fanatykiem, dla którego nic poza sportem zdaje się nie istnieć. Co prawda wspomina
o trudnościach finansowych, próbie połączenia treningów z pracą oraz z czasem
poświęconym rodzinie. Jednakże były to tylko wzmianki o problemach, do których
później autor nie wracał, tak jakby nigdy nie miały miejsca.
Za każdym razem, gdy czytam
książki o sportach wytrzymałościowych, zdumiewa mnie do jakiego wysiłku zdolne
jest nasze ciało i gdzie dokładnie znajdują się granice, którym może sprostać nasz organizm. Rich
Roll udowodnił, że jest w stanie z człowieka z nadwagą przemienić się w
sportową maszynę, zaliczaną do 25 najsprawniejszych mężczyzn na świecie. Nie mogę
jednak oprzeć się od postawienia pytania: „Ale jakim kosztem?”. Gdzieś w tym
wszystkim brakuje mi zwykłej przyjemności, którą czerpie się z uprawiania sportu oraz wypośrodkowania czasu poświęconego na sport oraz na inne, zwykłe codzienne sprawy. Podsumowując - trochę się tą książką zawiodłam. Mam nadzieję, że jednak nie zniechęciłam Was do sięgnięcia po nią - być może wyrobicie sobie o niej zupełnie inną opinię niż moja. Warto ją przeczytać, chociażby dlatego, żeby przekonać się, że nigdy w naszym życiu nie jest za późno na diametralne zmiany stylu życia.
Prędzej czy później pewno sięgnę po tę pozycję - chociażby dla samych wątków o diecie wegańskiej :)
OdpowiedzUsuńmnie - tak jak napisałam w poście - bardziej zniechęcały. Ale zapewne to jest związane także z tym, że nie wyobrażam sobie żyć bez mięsa ;)
OdpowiedzUsuń