Od jakiegoś czasu borykam się z problemem notorycznie
rozwiązujących się sznurówek i nieraz już narzekałam na to na blogu. Sytuacja ta pierwszy raz zdarzyła mi się podczas
Dychy Drzymały i od tamtego czasu (niestety) była nieodłącznym elementem moich
treningów, co doprowadzało mnie do białej gorączki. Rekord padł podczas
ostatniego piątkowego biegu, kiedy to musiałam 6(!) razy przystanąć, by
je zawiązać.
Wpadłam
jednak na pewien pomysł, który, być może, pomógłby mi okiełznać
nieprzyjaciela. Skuteczność wymyślonej metody postanowiłam sprawdzić podczas treningu. Jak się okazało – pomysł był strzałem w dziesiątkę! A złotym środkiem
okazała się … zwykła, szkolna kreda.
Patent ten wypróbowałam już dwa razy podczas biegu na różnych dystansach (10 i 16 km) i ani razu sznurówki się nie rozwiązały. Wpisuję go zatem na listę obowiązkowych czynności przedtreningowych. Jak widać najprostsze rozwiązania są najlepsze ;)
Genialne! Wypróbwałam i dzięki ci za tą radę!!
OdpowiedzUsuńcieszę się :D i polecam się na przyszłość ;)
OdpowiedzUsuńWystarczy zawiązać dwa razy "kokardkę", ale pomysł z kredą jest ciekawy:-)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam