run-log

run-log.com

czwartek, 19 grudnia 2013

Let it snow!



źródło


Po zeszłorocznej zimie mam traumę. Zdawała się nie mieć końca i zaczęłam już nawet wierzyć w początek kolejnej epoki lodowcowej. Zdjęcie w rodzinnym albumie, kiedy to stoję po kolana w śniegu z koszyczkiem wielkanocnym, robi furorę. Co zaś się tyczy biegania, to też nie był to najlepszy czas na podwyższanie sobie poprzeczki – nie jestem zwolennikiem jazdy figurowej w swoim wykonaniu ani obijania sobie tyłka o podłoże.   

W tym roku jednak byłam mądrzejsza i biegowo przygotowałam się na zimowy armagedon. Doczekałam się w końcu ocieplanych spodni i kurtki. O czapce i rękawiczkach rozpisywać się nie będę, bo to zestaw obowiązkowy. Zaopatrzyłam się nawet w nakładki antypoślizgowe na buty (tak, takie naprawdę istnieją!). Z niepokojem patrzyłam w okno, wypatrując śniegowej zawieruchy.  I co? I - całe szczęście – nic. Nadal można biegać sobie spokojnie po stabilnym podłożu, nie obawiając się o losy swojej kości ogonowej w przypadku nagłego wyłączenia sił grawitacji. I, szczerze mówiąc, byłam zadowolona z takiego stanu rzeczy.

Im bliżej świąt, tym bardziej mi jednak śniegu brakuje. Choinka w domu, kalendarz adwentowy, kolędy, tradycyjne picie gorącej czekolady – jakoś to wszystko nie pasuje mi do tej wiosennej aury za oknem i nie współgra z bożonarodzeniową atmosferą. W radiu leci „I’m dreaming of a white Christmas” i ma się wrażenie, że brzmi to jak prośba. Pamiętacie, jak się było dzieciakiem i ganiało się po śniegu do utraty tchu? Jakoś nie myślało się wtedy o tym, że jest zimno, ślisko, a w butach jest mokro. Liczyła się sama radość z tego, że śnieg spadł. 

Czy to wraz z wiekiem człowiek staje się taki wrażliwy? A może zmienia się jego tolerancja na zimno? Jakkolwiek by nie było, każdy z nas chyba marzy o białych światach – takich jakie pamiętamy z dzieciństwa. Przyznam się, że ja też o takich marzę – ja, przeciwniczka zimna pod każdą postacią.  I wiem, że pożałuję tych słów bardzo szybko podczas próby zrobienia treningu w śniegu, topiąc się zarówno w zimowym puchu jak i morzu swoich własnych przekleństw. Mimo, że dla mnie wiosna mogłaby się zaczynać 27 grudnia, spróbuję obudzić w sobie wewnętrzne dziecko, które kilka lat temu cieszyło się z każdego białego płatka i nie marudziło, że w butach ma mokro, a tyłek boli.  To moje pierwsze noworoczne postanowienie.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz