źródło |
Po zeszłorocznej zimie mam
traumę. Zdawała się nie mieć końca i zaczęłam już nawet wierzyć w początek
kolejnej epoki lodowcowej. Zdjęcie w rodzinnym albumie, kiedy to stoję po
kolana w śniegu z koszyczkiem wielkanocnym, robi furorę. Co zaś się tyczy
biegania, to też nie był to najlepszy czas na podwyższanie sobie poprzeczki –
nie jestem zwolennikiem jazdy figurowej w swoim wykonaniu ani obijania sobie
tyłka o podłoże.
W tym roku jednak byłam
mądrzejsza i biegowo przygotowałam się na zimowy armagedon. Doczekałam się w
końcu ocieplanych spodni i kurtki. O czapce i rękawiczkach rozpisywać się nie
będę, bo to zestaw obowiązkowy. Zaopatrzyłam się nawet w nakładki
antypoślizgowe na buty (tak, takie naprawdę istnieją!). Z niepokojem patrzyłam
w okno, wypatrując śniegowej zawieruchy. I co? I - całe szczęście – nic. Nadal można
biegać sobie spokojnie po stabilnym podłożu, nie obawiając się o losy swojej
kości ogonowej w przypadku nagłego wyłączenia sił grawitacji. I, szczerze mówiąc,
byłam zadowolona z takiego stanu rzeczy.
Im bliżej świąt, tym bardziej mi
jednak śniegu brakuje. Choinka w domu, kalendarz adwentowy, kolędy, tradycyjne
picie gorącej czekolady – jakoś to wszystko nie pasuje mi do tej wiosennej aury
za oknem i nie współgra z bożonarodzeniową atmosferą. W radiu leci „I’m dreaming
of a white Christmas” i ma się wrażenie, że brzmi to jak prośba. Pamiętacie,
jak się było dzieciakiem i ganiało się po śniegu do utraty tchu? Jakoś nie
myślało się wtedy o tym, że jest zimno, ślisko, a w butach jest mokro. Liczyła
się sama radość z tego, że śnieg spadł.
Czy to wraz z wiekiem człowiek
staje się taki wrażliwy? A może zmienia się jego tolerancja na zimno? Jakkolwiek
by nie było, każdy z nas chyba marzy o białych światach – takich jakie
pamiętamy z dzieciństwa. Przyznam się, że ja też o takich marzę – ja,
przeciwniczka zimna pod każdą postacią. I wiem, że pożałuję tych słów bardzo szybko
podczas próby zrobienia treningu w śniegu, topiąc się zarówno w zimowym puchu
jak i morzu swoich własnych przekleństw. Mimo, że dla mnie wiosna mogłaby się
zaczynać 27 grudnia, spróbuję obudzić w sobie wewnętrzne dziecko, które kilka
lat temu cieszyło się z każdego białego płatka i nie marudziło, że w butach ma
mokro, a tyłek boli. To moje pierwsze
noworoczne postanowienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz