Długość trasy: 10 km
Osiągnięty czas:
56:36
To mój ostatni bieg oficjalny w tym roku - raczej nie zanosi się na kolejne. Tym bardziej ucieszył mnie fakt, że pod koniec roku byłam w stanie podjąć jeszcze większy wysiłek niż dotychczas, dzięki czemu udało mi się poprawić swój wynik na 10 km.
Ogromną zaletą organizacyjną Lubońskiego Biegu Niepodległości było
to, że pakiety startowe można było spokojnie odebrać dzień przed biegiem.
W
skład pakietu wchodziły m.in. koszulka, napój izotoniczny, numer startowy oraz
chip - który był inny, niż te, z którymi
spotykałam się dotychczas. Należało go przed biegiem przymocować do sznurówek
buta.
Już w domu, po odebraniu pakietu,
zrobiłam coś, co już teraz jest wdzięcznym tematem opowiadań w gronie
znajomych. Uznałam mianowicie, że numer startowy trochę się pogniótł i
postanowiłam go trochę „wygładzić” żelazkiem. Niestety, efekt był daleki od
zamierzonego – fragment numeru po prostu się stopił:
Wyglądało to strasznie (co zresztą widać) ale i tak miałam szczęście, że cyfry pozostały nienaruszone – w przeciwnym razie nie mogłabym brać udziału w biegu. Nie
próbujcie nigdy tego sposobu - nie jest godny naśladowania...
Bieg planowany był na
godzinę 10 i o tej porze było tylko 3°C. Jako, że należę do istot zdecydowanie ciepłolubnych, bardzo szybko zmarzłam i było mi trudno wyobrazić siebie biegnącą w taki ziąb. Ogrzałam się dopiero podczas
rozgrzewki, a jeszcze cieplej zrobiło mi się, gdy już w grupie zawodników
ustawiłam się na starcie. Tuż przed samym rozpoczęciem biegu został zaśpiewany
hymn państwowy.
Na trasie mieszkańcy
Lubonia dzielnie dopingowali biegaczy. Przed 5 km można było nawet spotkać przebrany
w kolorowe peruki zespół rockowy grający na żywo. Trasa była bardzo przyjemna –
było kilka podbiegów, ale też i zbiegów, na których można było trochę
przyspieszyć. Niestety, po raz kolejny walczyłam też ze swoimi butami – musiałam trzy
razy przystanąć i zawiązać sznurówki – straciłam wtedy na tą czynność zarówno trochę czasu jak i trochę cierpliwości.
Ostatni kilometr
biegu był prostym odcinkiem i już z daleka było widać metę. Nauczona
doświadczeniem z Biegu Opalińskich, by nie przyspieszać, ostatnie metry
pokonałam raczej spokojnym tempem. Jednak czułam przy tym pewną niemoc i po
cichu obiecałam sobie wprowadzić elementy szybkościowe w moje treningi. W pobliżu
mety stali także moi znajomi, którzy mnie dopingowali, co jeszcze bardziej
zachęcało do przyspieszenia. Może uda mi się to zrealizować w przyszłorocznych
biegach.
Na mecie otrzymałam
piękny medal, który będzie cudowną pamiątką z niepodległościowego biegu.
Dostałam także słynnego rogala marcińskiego, którego ja osobiście kocham
miłością bezgraniczną:
W tym biegu po raz
kolejny udało mi się pobić swój rekord na 10 km, co mnie bardzo
ucieszyło. Mam nadzieję, że przez zimę nie spadnie mi zbytnio forma (bo
oczywiście nie przerywam na ten czas moich treningów), co umożliwi mi utrzymanie
tego wyniku, lub (być może) poprawienie go o kilka sekund.
P.S. Po biegu
postanowiliśmy z mężem zrobić rogalowe zapasy do domu – nie jest to typowy
pobiegowy posiłek regeneracyjny, ale za to jaki smaczny… Pominę tu fakt, ile
kalorii jest w jednym rogalu marcińskim (dużo…) – raz w roku można ! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz