Powoli wracałam do dobrej formy.
Tydzień wcześniej udało mi się po raz 2. złamać 50 minut na 10 km, choć ani
tego nie planowałam, ani nie trenowałam. Nogi były lekkie i przygotowane na
maraton. Gdzieś tam z tyłu głowy kołatała mi się nawet myśl, że może udałoby mi się poprawić
czas z zeszłego roku...
Było zajadanie makaronów. Było
wybieganie nowych butów, żebym później nie kwiczała podczas maratonu. Były
długie wybiegania – zaraz po przekroczeniu mety półmaratonu w Swarzędzu i Jarocinie pobiegliśmy z A.
jeszcze kilka km, żeby „dobić nogi”.
I nagle wszystko trafił szlag. Bo
zachciało mi się zachorować. 3 dni przed maratonem…