run-log

run-log.com

wtorek, 14 kwietnia 2015

8. Poznań Półmaraton. Shit happens, czyli czy mogło być gorzej???



Kiedy? 12 kwietnia
Osiągnięty czas: 1:57:39


Fot. Jakub Kaczmarczyk

Poznański półmaraton miał być kolejnym wielkim przeżyciem. Miał być solidną dawką endorfin, utrzymującą się przez kilka następnych dni. Miał być biegowym świętem - dla mnie i męża, który debiutował na tym dystansie. 

Miał być. 

Przeziębienie, które dopadło mnie na kilka dni przed biegiem, było tylko początkiem serii niefortunnych zdarzeń, które miały swój dalszy ciąg na trasie.  


Smarkająca i kaszląca stanęłam z mężem na starcie. To właśnie A. jest w naszym małżeństwie gadułą, ale gdy czekaliśmy na rozpoczęcie biegu z emocji przed debiutem włączył mu się prawdziwy potok słowny.  Nawet nie chciałam mu wytykać tego, że gada jak najęty. To miały być jego wspomnienia. Drugiego pierwszego razu nie będzie. 




zasmarkany zdechlak ;)

W tym roku organizator zwiększył limit uczestników i zmniejszył ilość stref czasowych (były tylko 3) I z perspektywy zawodnika mogę powiedzieć, że nie były to raczej dobre decyzje. Przepustowość poznańskich ulic ma jednak swoje granice. Miałam porównanie z zeszłym rokiem i miałam wrażenie, jakby biegaczy było 2 razy więcej, niż poprzednio. Do 4 (!) kilometra wyprzedzenie kogokolwiek było praktycznie niemożliwe. I nie chodzi tu nawet o chęć bicia jakichkolwiek życiówek, ale powolne tempo biegu na takim 4-kilometrowym odcinku zwyczajnie męczy.  Ścisk na trasie powodował różne przypadkowe kopnięcia i pchnięcia łokciami. Sama niejeden raz przypadkowo oberwałam i nieraz przez przypadek kogoś uderzyłam. Winę za to ponosiła zapewne szeroko pojęta strefa czasowa B, w której biegli wszyscy, którzy zakładali czas większy niż 1:40.

Nie wiem, może fakt, że byłam przeziębiona sprawił, że zmienił mi się sposób spostrzegania i poziom mojego marudzenia osiągnął apogeum. 

Kolejne "niespodzianki" były jeszcze przede mną. To, co miało miejsce na trasie, to był jakiś koszmar. To się nie działo naprawdę… 7 (!) razy zatrzymywałam się, żeby zawiązać sznurówkę. 2 razy zgubiłam butelkę z wodą, która jakimś niewytłumaczalnym sposobem wypadła mi z pasa na bidon. Kilka razy butelka sama całkowicie się odkręciła podczas popijania, w efekcie oblewając mnie wodą. Pas na bidon musiałam poprawiać dosłownie co pól minuty (!), bo podciągał się w górę, co powodowało, że butelka obijała się o plecy - było to strasznie niewygodne. Po sięganiu po bidon miałam trudności z ponownym zamocowaniem go do pasa. Efekt był taki, że dużą ilość czasu biegłam z rękami założonymi do tyłu, walcząc z zamocowaniem butelki do pasa. Spowodowało to w pewnym momencie ból barku. Na dokładkę od 14 km czułam, że zrobiły mi się odciski na (a jakże) obu (!) stopach. Miałam wrażenie, jakbym biegła po rozżarzonych węglach.    

Miałam dość.  Z trasy nie pamiętam nic. Ani kibiców, ani transparentów. Niczego. Byłam skupiona na sznurowaniu, poprawianiu, mocowaniu i wmawianiu sobie, że nie palą mnie stopy. I tak przez prawie 2 bite godziny. Pod względem fizycznym nie czułam nawet zmęczenia biegiem - kilometry mi śmigały nawet nie wiem kiedy. Jednak psychicznie byłam wyczerpana. Zdołałam wykrzesać z siebie jednak resztki mentalnych sił i ostatnie 2 kilometry przebiegłam wyłącznie dzięki sile woli. 





Jestem zła na siebie i zwyczajnie mi szkoda tego półmaratonu. Zwykła „złośliwość rzeczy martwych” odwracała moją uwagę od biegu, co uniemożliwiało cieszenie się trasą. 8. Poznań Półmaraton był dla mnie najważniejszym półmaratonem w tym sezonie, nie mogłam się go doczekać i odliczałam dni do jego rozpoczęcia. Pozostał jednak po nim pewien niesmak i złość na samą siebie. Na to, że znalazłam sobie najgorszy czas na chorowanie. Na to, że jakieś pierdoły zajmowały moją głowę podczas biegu. Na to, że denerwowałam się na coś, co z perspektywy siedzenia w domu wydaje się śmieszne i banalne, a na trasie wcale takie nie było. 




Udało mi się po raz kolejny złamać 2 godziny w półmaratonie. Jednak czuję się tak, jakby ten bieg był dla mnie wielką, osobistą porażką...  

8 komentarzy:

  1. Bywają i takie biegi niestety, dokładnie wiem co czujesz, aż mi się przypomniała Bytomska połówka... ale pamiętaj, że wróciłaś z tego biegu silniejsza! :)) Będzie coraz lepiej, a złośliwość rzeczy martwych może na prawdę dokuczyć! Ja bidony zamieniłam na plecak biegowy i jestem bardzo zadowolona. Bidony zostawię tylko na spokojne bieganie kiedy to czas nie ma takiego znaczenia. Powodzenia w kolejnych startach! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś wybrałam się na długie wybieganie z niedopasowaną saszetką, przez co caly czas ocierala mi plecy, więc wiem co czulaś. Na rozwiązujace się buty są fajne sposoby (np chowanie końców pomiędzy sznurówki) i warto zapobiegać temu, niż później się wkurzać ;)

    Rozumiem Twój niedosyt, mimo, że dla wielu osób taki wynik byłby świetny, ale z chorobą nie wygrasz. Na kolejnej połówce pokażesz na co Cię stać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A mi się wydaje, że Twój czas i przebiegnięcie tej trasy to ogromne zwycięstwo. Przecież byłaś chora i czułaś się źle!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Współczuję choroby, 2 lata temu miałam to samo i wspominam ten bieg bardzo bardzo źle, więc podziwiam Twój czas przy takim przeziębieniu! :) a ścisk na trasie to niestety fakt i mam nadzieję, że za rok będzie lepiej. Jeśli chodzi o złośliwość rzeczy martwych to u mnie tuż przed biegiem pękła kieszonka w spodniach, więc całą jej zawartość musiałam nieść w ręce, co również wybiło mnie z rytmu ;) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak na takie przygody to świetnie Ci poszło. Jak dla mnie jesteś wielka. Ja pewnie z nerwów buty bym tak zawiązał, że na mecie by stopy odpadły, a bidon ukrył po drodze w śmietniku :) Powodzenia w kolejnych startach.

    OdpowiedzUsuń
  6. oooo
    szkoda,że takie podsumowanie tego wszystkiego...ale każdy nast będzie już tylko lepszy ! ja Ci i tak zazdroszczę,dla mnie to marzenia...

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj przykro mi, ale następnym razem będzie tylko lepiej.

    OdpowiedzUsuń