run-log

run-log.com

środa, 12 listopada 2014

4. Luboński Bieg Niepodległości



Dystans: 10 km
Osiągnięty czas: 52:17

Pogoda – marzenie. Nie można chyba można sobie wyobrazić lepszych warunków do biegania o tej porze roku. I pomyśleć, że rok temu było 3st. Celsjusza i trzęsłam się z zimna. 
Ustawiliśmy się z A. razem w strefie czasowej, ale ustaliliśmy, że i tak będziemy biec osobno – A. chciał walczyć o dobry czas, a mi było to obojętne. Nawet nie mielibyśmy innej możliwości – po rozpoczęciu biegu bardzo szybko zgubiliśmy się w tłumie. Mieliśmy się zobaczyć dopiero na mecie. 


Taki doping mieliśmy na jednym z pierwszych zakrętów :D

Biegło mi się fatalnie. Łapały mnie skurcze, chciało mi się pić, brakowało mi tchu. Czułam, że moje łydki są jak z betonu. Trasa też nie należała do najłatwiejszych – było dość sporo podbiegów. To zdecydowanie nie był „mój dzień”. Wyczekiwałam oznaczenia na 5 km, bo byłam pewna, że będzie lepiej.

Lepiej nie było. Kto choć raz biegł w Luboniu, ten wie, co dzieje się między 7 a 8 km – przed nami był jeden wielki podbieg. Oj, doskonale pamiętałam go z zeszłorocznego biegu. Biegnąc patrzyłam się w asfalt, żeby nie widzieć, ile jeszcze trasy przede mną. Uff... Jakoś mi się udało.  Miałam ochotę ucałować banner z napisem „8 km”.

Po przebiegnięciu podbiegu. Foto: Robert Zieliński

Jeszcze tylko 400 metrów… Minęłam ostatni zakręt, widziałam już metę..., gdy nagle złapała mnie kolka. Próbowałam o niej nie myśleć i biec, biec, jeszcze troszkę. W końcu- meta! Ktoś założył mi medal, ktoś inny wręczył butelkę wody, na którą się rzuciłam. Po biegu od razu należało oddać chipa, którego miało się przyczepionego na bucie, ale nie byłam w stanie się schylić - musiałam najpierw chwilę się porozciągać. Dostałam też rogala marcińskiego, którego nawet nie uwieczniłam na zdjęciu, bo został pożarty w trybie natychmiastowym ;)



Byłam dumna, że dobiegłam, mimo złego samopoczucia. I szczęśliwa, że mam bieg już za sobą. Osiągnięty czas był dla mnie zagadką - mało brakowało, żebym nie położyła się na asfalcie i powiedziała, że dalej nie biegnę, a mimo to bieg ukończyłam w nieco ponad 52 minuty - bomba! :D 



Nagroda po biegu musi być - z A. zaopatrzyliśmy się w zapas rogali świętomarcińskich. Żeby mieć co spalać ;)



7 komentarzy:

  1. Wielkie,wielkie gratulacje !!!
    Ty nie biegasz ,Ty po prostu zapierdzielasz jak perszing !! Taki czas !
    Ja raz przebiegłam 10 km i to w 1h 15 minut,także mój podziw dla Ciebie wielki :))
    Przymierzam się teraz w niedzielę do kolejnej dziesiątki,ale do Twojego czasu to mam lata świetlne ,hahaha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha :D Wszystko w swoim czasie :) A torbedę miałam na Dyszce Drzymały, kiedy miałam czas 50:49 :)

      Usuń
  2. Gratuluję! Po tym podbiegu na 7-8 km też miałam ochotę się położyć i już tak zostać :D Na rogala się nie załapałam bo kolejki były takie że...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie ja trafiłam na moment, kiedy jeszcze w miarę mało ludzi po rogala stało

      Usuń
  3. Czaaaad! Świetny wynik jak na takie samopoczucie : )) Gratulacje!

    A medal jaki ładny ; )

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratuluję, to naprawdę świetne osiągnięcie, mieć taki czas przy takim samopoczuciu!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobry czas i samopoczucie nie zawsze idą w parze. Zdarzały mi się biegi, gdzie czułam się fatalnie, a czas był świetny, ale też odwrotnie, gdzie czułam, że unoszę się nad trasą i mknę, a daleko było mi do życiówki. Widocznie organizm czasami wariuje, ale ważne, że bieg ukończony, że pokonałaś wszystkie przeciwności i osiągnęłaś niezły czas. Gratulacje! :)

    OdpowiedzUsuń