run-log

run-log.com

wtorek, 10 czerwca 2014

VIII Półmaraton Słowaka, czyli "co nas nie zabije..." - relacja



Kiedy? 8 czerwca 2014 roku
Długość trasy: 21, 097 km
Osiągnięty czas: 2godz 10min 07s



Piekło na ziemi - tak w jednym zdaniu można opisać Półmaraton Słowaka. 30 stopni Celsjusza, praktycznie zero jakiegokolwiek wiatru i – jak się później okazało – cała trasa w pełnym słońcu. Przeżyłam dzięki kurtynom wodnym (cóż to za genialny wynalazek!), niesamowitym kibicom na trasie (jakich nie spotkałam gdziekolwiek indziej) oraz dzięki niezwykłej sile, którą w sobie odkryłam.

Spociłam się już podczas rozgrzewki przed biegiem. Czułam jak cały balsam do opalania, którym się wcześniej obficie posmarowałam, po prostu ze mnie spływa. Nie czułam, że czeka na mnie przebiegnięcie półmaratonu. Mój umysł chyba był przekonany, że biegniemy 10 km... Stojąc na starcie walczyłam jeszcze zawzięcie z Endomondo, które uparcie nie chciało mi złapać GPSa. I autentycznie myślałam, że się wtedy popłaczę. W ostatnim momencie, kiedy już wszyscy zaczęli biec, Endomondo złapało sygnał. Jak się później okazało – tylko do 8 km, kiedy to GPS wyzionął ducha. 



Punktualnie o 11 wyruszyliśmy. Niecały kilometr od startu znajdował się pierwszy punkt odświeżania, z którego skorzystałam – zanurzyłam czapkę w zimnej wodzie i założyłam na głowę. Uff, chwilowa ulga. Biegłam dalej. Gdy minęłam napis „2 km”, pomyślałam „Dopiero?!”. Wydawało mi się, że biegnę już bardzo długo. 

Nagle uchylono nam skrawek nieba. Nie, nie miałam halucynacji. Biegnąc ulicą na osiedlu domków jednorodzinnych, czekały na biegaczy niespodzianki od mieszkańców w postaci licznych kurtyn wodnych, zrobionych z węży ogrodowych. Słowo daję, chłodne krople wody spływające na ciało były dla wszystkich wybawieniem. Nie bez przyczyny ktoś napisał na facebooku: „Jeszcze nigdy nie widziałem tylu uśmiechniętych twarzy na widok zraszacza do kwiatów”, bo było to szczerą prawdą.  Dodatkowo oklaski i okrzyki zachęty ze strony tych osób – bezcenne. Nie przeżyłbym tego biegu, gdyby nie dobre serce i zaangażowanie tych wszystkich ludzi. 

Mniej zabawnie zrobiło się jakoś po 5 km. Był to chyba najgorszy odcinek trasy biegnący w szczerym polu. Miałam wtedy wrażenie, że jest jeszcze goręcej niż odczuwałam do tej pory. I zastanawiałam się jak ja to przebiegnę podczas kolejnego podejścia.

Przy rozpoczęciu 2 okrążenia wymieniłam moją wodę na izotonik podany przez męża. Około 12 km poczułam, że biegnie mi się naprawdę dobrze. Uśmiechnęłam się mijając napis „15 km” – wiedziałam, że choćby nie wiem co, to ukończę bieg, nawet marszem. I taki stan pozytywnego doładowania miałam do 17 km, kiedy to dopadł mnie kryzys, a kolejne metry dłużyły się niemiłosiernie. Podratował mnie trochę pan, który stał z butelką od płynu do mycia szyb i wszystkim chętnym psikał w twarz zimną wodą. Orzeźwiła mnie także butelka wody, wylana prosto na mnie przez jedną kobietę.

Miałam ochotę przejść do marszu. Odpocząć choć na chwilę… Jednak miałam wrażenie, że gdybym tak zrobiła, nie miałabym sił przejść po raz kolejny do biegu. Ewentualnie położyłabym się na trasie i powiedziałabym, że dalej nie biegnę. Dzielnie biegłam więc dalej. „Jeszcze tylko troszkę, jeszcze tylko 3 km, jeszcze tylko 2… Już prawie koniec…”. Mijając 21 km znów miałam łzy w oczach. Zrobiłam to! Przebiegłam. Przeżyłam.... Niesamowite….



Zdziwiłam się, ze pod względem fizycznym czułam się lepiej niż podczas półmaratonu w Poznaniu. Byłam pewna, że będę czuć się osłabiona i odwodniona, a tymczasem – niespodzianka - nic takiego nie miało miejsca. Owszem, było trudno – cholernie trudno – ale myślałam, że będzie gorzej. Już po zakończeniu biegu, wracając myślami na trasę, byłam w szoku, że to przetrwałam. I – co było niesamowite – czułam się jak po przebiegnięciu 10 km, a nie półmaratonu. Nie czułam zmęczenia. Liczyłam na czas 2 godz  20 min przy takiej pogodzie, a tymczasem okazało się, że jest tylko o ponad 2 minuty gorzej od mojego debiutu.  

Nie ulega wątpliwości, że przeżyłam ten bieg, dzięki wspaniałym ludziom, którzy swoją obecnością, dopingiem oraz pomysłem na wspomożenie biegaczy wodą, sprawili, że dobiegłam do mety. Na żadnym wcześniejszym biegu, nie spotkałam aż takiej ilości kibiców, którzy aż tak bardzo przeżywali ten bieg razem z biegaczami. Byli niesamowici. Za niesamowitą atmosferę i za możliwość odkrycia w sobie olbrzymiego samozaparcia – dziękuję. 



4 komentarze:

  1. Gratuluję, w tej pogodzie to było OGROMNE wyzwanie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oj, było :) do dziś nie wierzę, że przebiegłam :)

      Usuń
  2. Ze wzruszeniem czytałam co napisałaś :)
    teraz wiem,co to kurtyny wodne,pierwszy raz w zyciu o tym słyszę,ale super! i pryskanie po twarzy ....haha,no szok,super publikę mieliście.
    Wielkie gratulacje,podziwiam Cię !!

    OdpowiedzUsuń
  3. dzięki :) a wsparcie ludzi na trasie naprawdę wiele daje...

    OdpowiedzUsuń