Kiedy? 15 marca 2014 roku
Długość trasy: 10 km
Osiągnięty czas: 54:17
Sobotni poranek nie
zachęcał do startu w zawodach. Opady deszczu i wiatr wiejący w porywach z prędkością ok.
100 km/h – to nie były warunki, w których obiektywnie można byłoby sprawdzić
swoją formę. Jak się później okazało – na trasie miały na nas czekać jeszcze
inne pogodowe niespodzianki.
Uczestnicy biegu biegu
byli podzieleni na strefy czasowe (które także były zaznaczone na numerach
startowych). Ja należałam do strefy C (od 50:01 min – 60.00). Za mną znajdowała się strefa
D przeznaczona dla debiutantów.
Chwilę po godzinie 12
kolumna złożona z 3500 biegaczy wyruszyła. Pierwszy raz brałam udział w tak licznym biegu. Miało to wiele plusów – np. to, że nie pojawił się moment, w którym
biegłabym sama, bez żadnej osoby obok siebie. No dobrze, zdarzyło się raz – przy linii
mety.
Przed biegiem pamięć
mnie zawiodła i zapomniałam wziąć ze sobą swojej mp3. Był to pierwszy raz na
biegu oficjalnym, kiedy biegłam bez muzyki. Myślałam, że będzie mi jej brakowało (muzyka zawsze nadawała mi większe tempo), ale jak się okazało –
nie ma tego złego... Po drodze mogłam się przynajmniej pośmiać w duchu z dialogów pomiędzy innymi
biegaczami (dotyczących, hm…, problemów fizjologicznych ;) ). Kilometry mijały
mi dosyć szybko i o dziwo biegło się naprawdę dobrze – biegliśmy głównie między
budynkami, gdzie wiatr nam raczej nie przeszkadzał. W pewnym momencie było mi już nawet gorąco i miałam ochotę rzucić swoją kurtkę w krzaki.
Sielankę przerwał
pogodowy armagedon, który nastąpił gdzieś przed 5 kilometrem. W jednym momencie
zaczął padać deszcz, który zaraz przemienił się w grad. Na domiar złego znaleźliśmy
się w strefie silnych podmuchów wiatru. Nigdy jeszcze nie biegałam w takich
trudnych warunkach.
Z górki było już około
8 kilometra. Biegliśmy już wtedy nad Maltą, gdzie wiało nam w plecy,
dodatkowo popychając do przodu, co jak najbardziej działało na plus. Przed metą
poczułam moc. Pamiętacie może, jak w poprzednich biegach pisałam, że zawsze
przed metą zwalniałam, bo bałam się wystąpienia nudności? Teraz zrobiłam coś
zgoła innego – przyspieszyłam! Po drodze nawet wyprzedziłam dwóch chłopaków ;)
Jak się okazało na mecie – pobiłam życiówkę! Swój rekord na 10 km poprawiłam o
ponad 2 minuty! Pokazało to, że po zimie z moją formą wcale nie jest tak źle.
Kolejny w kalendarzu biegowym jest 7. Poznań Półmaraton - najważniejszy bieg w moim życiu. Podczas Maniackiej Dziesiątki biegło mi się naprawdę dobrze - pomimo wiatru i opadów. Jednak pozostaje wierzyć, że 6 kwietnia pogoda będzie trochę łaskawsza...
Gratuluję życiówki :)
OdpowiedzUsuńSezon rozpoczęty w pięknym stylu - skoro w taką pogodę zrobiłaś życiówkę to półmaraton nie będzie stanowił problemu ;)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się medal - bardzo oryginalny :)
Mam nadzieję, że na połówce będzie dobrze - już niedługo się okaże :)
OdpowiedzUsuńGarulacje!! :)))
OdpowiedzUsuń