Muszę Wam coś wyznać - zimą zamieniam się w zombie. Mam podkrążone oczy, jestem
wiecznie niewyspana i funkcjonuję jak na autopilocie. Nic mi się
nie chce. Chętnie zapadłabym w sen
zimowy i obudziła się na wiosnę..
Zima w tym roku działa na mnie fatalnie. Rzecz dziwna, bo
jest to moja trzecia biegowa zima, temperatura oscyluje w okolicach zera, wiec
nie powinnam marudzić. Biegałam już w przy -10 stopniach, w deszczu, śniegu,
gradzie… Ale ostatnio wymiękam. Próbuję rozgrzać się na wszelkie możliwe sposoby. Prym wiedzie u mnie kokon z koca i rozgrzewająca zupa z soczewicą. A i tak ciągle mi zimno.
Doszło nawet do tego, że któregoś dnia
postanowiłam zrobić sobie trening na bieżni (to już naprawdę u mnie jest ostateczność ostateczności). Przebiegłam zaledwie kilometr i
myślałam, że oszaleję. Skończyło się i tak bieganiem w terenie.
Potrzebuję słońca. Potrzebuję energii. Potrzebuję spacerów
nad brzegiem morza i drinków z palemką. Marzę o bieganiu, w którym nie będę
musiała być uzbrojona w czapkę i rękawiczki. O bieganiu wieczorową porą , kiedy
nie trzeba będzie wdychać śmierdzącego dymu. Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła wystawić twarz do słońca
podczas rozciągania i wyciągnąć się leniwie na trawie. Chciałabym biegać jednocześnie wdychając zapach świeżo skoszonej trawy, słuchając kumkania żab nad jeziorem i ryku zwierząt z Nowego Zoo.
Jednak jestem z siebie dumna. Pomimo mojej tegorocznej zimnofobii systematycznie wychodzę na trening - bo pamiętam jak świetnie czuję się po bieganiu. I mimo, że zgrzytam zębami z zimna, a mój tyłek dostaje darmową krioterapię, to powtarzam sobie, że do wiosny już bliżej niż dalej. I za każdym razem mam poczucie satysfakcji, że wygrałam sama ze sobą i mimo wszystko poszłam biegać.
Kiedy jest już naprawdę źle, przypominam sobie to zdjęcie:
Półmaraton Słowaka w zeszłym roku. 21 kilometrów biegu w 30-sto stopniowym upale. Stany półświadomości na trasie. Brak możliwości wydobycia z siebie głosu na mecie z wysiłku. Błagania o odrobinę chłodu. I wiecie co? Po tych wspomnieniach odrobinę poprawia mi się humor :)
Ja też nie lubię tego przeszywającego zimna. Chociaż nie ma tragedii, bo przecież mogło być -10C ;) Po drugiej stronie miejsca gdzie stoisz, 100 lat temu Dziadek uczył mnie łowić ryby :)
OdpowiedzUsuńMam to samo. Ciągle śpię i jestem nieprzytomna :/ treningi oficjalnie wznawiam dopiero dzisiaj, bo plecy ostatnio siadły ale też nawet przy takiej temperaturze jest mi koszmarnie zimno. Chyba już wolę lato i biegać o 22.
OdpowiedzUsuńTeż bardzo ciężko znoszę zimę w tym roku, ale to wszystko przez to, że w dzień biegać mogę tylko w weekendy. Po powrocie z pracy nie mam ochoty wychodzić ponownie na zewnątrz na ten mróz.. ostatnio biorę nawet pod uwagę zakup karnetu na siłownię, by jakoś przetrwać.
OdpowiedzUsuńZawsze to jakieś wyjście. Też nie przepadam za bieganiem wieczorem - nie o tej porze roku...
Usuńto mi do Ciebie nie podobne :))
OdpowiedzUsuńnie marudź,zawsze może być gorzej!
ja w tej kontuzji,to sobie myslę,że już nigdy nie będę marudzić,tylko grzecznie biegać,jak dojdę do siebie :)
co do bieżni,jak miałam w domu,nie korzystałam zbyt często więc sprzedałam,a teraz sobie myślę,że może znowu kupię :)
Wiem, że może być gorzej, ale kiedy marznie mi tyłek, to ten argument mnie nie przekonuje :P
Usuń