Brakowało
mi tchu. Miałam wrażenie, jakby tysiąc igieł wbijało mi się w płuca. Biegłam najszybciej jak mogłam, a i tak
wiedziałam, że jest źle. Minęłam metę i od razu zeszłam na bok. Opierając się o
drzewo starałam odpędzić nadchodzącą falę wymiotów. Czułam jak trzęsą mi się
ręce, a nogi są jak z waty. Wdech i wydech... Mdłości powoli mijały...
Wbrew pozorom to nie jest opis
moich przeżyć podczas Runmageddonu czy Survival Race. Wszystko to działo się kilka lat temu w liceum,
podczas biegu na 800 metrów, tuż przed tym, gdy pani profesor, spoglądając
zdegustowana na osiągnięty przez mnie czas, wstawiła mi do dziennika piękną
dwóję.
Nie będzie tutaj opowieści o
tym, jak to od zawsze drzemała we mnie żyłka sportowca, będącego chlubą szkoły
i z lubością przekraczającego swoje możliwości. Coś takiego nigdy nie miało
miejsca. Byłam sportową łamagą z kilkoma nadprogramowymi kilogramami. Lekcje
w-fu były dla mnie katorgą. Byłam przekonana, że takie umiejętności jak stanie na głowie, czy zrobienie fikołka na równoważni bynajmniej nie są mi potrzebne do szczęścia. W ciągu całego swojego pobytu w szkole nigdy nie udało mi się przeskoczyć przez kozła. Miałam kłopoty z koordynacją i równowagą, więc ćwiczenia
gimnastyczne stanowiły dla mnie wyzwanie. Biegania szczerze nienawidziłam.
Bałam się, ze któregoś dnia na mecie nie wytrzymam i z wysiłku zwymiotuję przy
całej klasie. Dzień, w którym wręczałam nauczycielce zwolnienie z ćwiczeń, był
dla mnie osobistym świętem. Nie ruszałam
się więcej niż wymagała tego norma ustalona na podstawie planu lekcji.
Rzecz w tym, że żaden
nauczyciel nigdy mi nie powiedział, że uprawianie sportu może być frajdą samą w
sobie; że to, że w czymś nie jesteś najlepszy, nie oznacza, że nie masz prawa
robić tego tylko dla siebie; że człowiek przypomina trochę maszynę – trzeba ją
najpierw dobrze naoliwić i usprawnić, żeby dobrze chodziła. Że wszystko wymaga
czasu.
Teraz, kilka lat później,
okazuje się, że wcale nie jestem przypadkiem beznadziejnym. Może nie jestem
stworzona do biegania, ale potrafię biec bez zatrzymywania 2 godziny, nie mając
zadyszki. Mogę przebiec kilka
półmaratonów w ciągu roku. Mogę robić życiówki. Mogę sięgać swoimi planami biegowymi poza horyzont.
Mogę. A nikt mi nie powiedział, że to możliwe.
Chciałabym spotkać swoją panią
profesor i spojrzeć jej w oczy. Ja, osoba, której zapewne nawet nie pamięta, bo
byłam zaledwie miernotą zdychającą na mecie, nie wartą jej uwagi. To, że biegam
na pewno nie zawdzięczam jej.
Nigdy nie należy dać sobie wmówić, że się czegoś nie potrafi.
Powstrzymując się od zrobienia pierwszego kroku nigdy się tego nie sprawdzi. Trzeba
dać sobie szansę i wyciągnąć do siebie rękę. Spróbować.
Można? MOŻNA!!!!!
OdpowiedzUsuńMiałam dokładnie tak samo. Odmówiłam stania na głowie bo się bałam - pała. To samo z przewrotami i wieloma innymi cudami. A później załatwiłam sobie zwolnienie bo ile można wałkować siatkówkę (graliśmy w zasadzie co lekcję)?
OdpowiedzUsuńRuszyłam się sama i w końcu sport jest dla mnie przyjemnością, a nie katorgą. I wiem że mogę zrobić jeszcze więcej ;)
Zazdroszczę tej siatkówki :P My wałkowaliśmy wszystko po kolei, z wygibasami na równoważni włącznie. Horror
Usuńpięknie to napisałaś !
OdpowiedzUsuń2 godziny ciągłego biegu...dobra jesteś ,chciałabym tak !
ja w szkole byłam szczuplutka,ale tez nienawidziłam wf-u
Nauczyciele trzeba przyznać byli w tamtych czasach beznadziejni,nie wiem jak jest teraz.Tyle zmarnowanych godzin,a mogłam tak pięknie ćwiczyć....nie miał kto motywować :(
Mam nadzieję, że teraz wygląda to trochę inaczej. Inaczej akcja "Stop zwolnieniom z WF" nie miałaby aż takiego rozgłosu
UsuńW liceum byłam zagrożona tylko z jednego przedmiotu - z WF. Chyba nie wymaga to dalszego komentarza? ;-)
OdpowiedzUsuńNie ważne co było, ważne, że już nie siedzimy w chałupie na d..., tylko działamy :-)
pozdrawiam
Dużo zależy od tych pierwszych doświadczeń. Ważne, żeby mimo wszystko się nie poddać i robić swoje.
Usuńi oby tak dalaej nie należy się poddawać nigdy!!!obserwuje:)
OdpowiedzUsuńCieszę się :)
UsuńPrzypomniał mi się ten niesmak w ustach po biegach na 600 m i dogorywanie na betonowych schodkach. Wszystkie dziewczyny siedziały w milczeniu z pulsującymi skroniami, zaszklonymi oczami...i pomyśleć, że teraz biegam kilkadziesiąt razy dalej. To jest najpiękniejsze, że da się odbić od tego i samemu dojść do tego, że sport jest po prostu fajny. Tak trudno jest się tego nauczyć na lekcjach wfu. Dla mnie bieganie to inna forma chodzenia, więc nie ma mowy, że się nie nadajemy. Każda w swoim tempie, do swojego celu, ale ważne, że dąży. Życzę jeszcze więcej powodów do zadowolenia w nowym sezonie. :)
OdpowiedzUsuńNajgorszy był ten brak przygotowania do takiego wysiłku. Przychodziło się na lekcje i nagle okazywało się, że jest sprawdzian z biegania na 800 m. Nic dziwnego, że tyle osób przyznaje, że bieganie nie jest dla nich, bo mają traumę ze szkoły
UsuńOjej ile numerów startowych! Gratuluję! Ja dopiero zaczynam powrót do formy i bieganie po ciąży, ale juz ma za sobą pierwsze zawody po porodzie! Takie osoby jak Ty sa dla mnie motywacja do biegnia!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
http://fitfunmamarun.blogspot.com
uwielbiam biegać. Kiedy byłąm mała biegałam ciągle a potem przyszło gimnazjum i tak mi obrzydziło bieganie że masakra. Po prostu bieganiem chcieli nas zamęczyć :P
OdpowiedzUsuńA teraz jak biegam sobie we własnym rytmie i robie postoje kiedy chcę to kocham to robić ;)