Dystans: 10 km
Osiągnięty czas: 52:17
Pogoda – marzenie. Nie można
chyba można sobie wyobrazić lepszych warunków do biegania o tej porze roku. I
pomyśleć, że rok temu było 3st. Celsjusza i trzęsłam się z zimna.
Ustawiliśmy się z A. razem w strefie czasowej, ale ustaliliśmy, że i tak będziemy biec osobno – A. chciał walczyć o
dobry czas, a mi było to obojętne. Nawet
nie mielibyśmy innej możliwości – po rozpoczęciu biegu bardzo szybko zgubiliśmy się
w tłumie. Mieliśmy się zobaczyć dopiero na mecie.
Taki doping mieliśmy na jednym z pierwszych zakrętów :D |
Biegło mi się fatalnie. Łapały mnie skurcze, chciało mi się pić, brakowało mi tchu. Czułam, że moje łydki są jak z betonu. Trasa też nie należała do najłatwiejszych – było dość sporo podbiegów. To zdecydowanie nie był „mój dzień”. Wyczekiwałam oznaczenia na 5 km, bo byłam pewna, że będzie lepiej.
Lepiej nie było. Kto choć raz
biegł w Luboniu, ten wie, co dzieje się między 7 a 8 km – przed nami był jeden
wielki podbieg. Oj, doskonale pamiętałam go z zeszłorocznego biegu. Biegnąc
patrzyłam się w asfalt, żeby nie widzieć, ile jeszcze trasy przede mną. Uff...
Jakoś mi się udało. Miałam ochotę
ucałować banner z napisem „8 km”.
Po przebiegnięciu podbiegu. Foto: Robert Zieliński |
Jeszcze tylko 400 metrów…
Minęłam ostatni zakręt, widziałam już metę..., gdy nagle złapała mnie kolka.
Próbowałam o niej nie myśleć i biec, biec, jeszcze troszkę. W końcu- meta! Ktoś
założył mi medal, ktoś inny wręczył butelkę wody, na którą się rzuciłam. Po
biegu od razu należało oddać chipa, którego miało się przyczepionego na bucie,
ale nie byłam w stanie się schylić - musiałam najpierw chwilę się porozciągać. Dostałam też rogala marcińskiego, którego nawet nie uwieczniłam na zdjęciu, bo został pożarty w trybie natychmiastowym ;)
Byłam dumna, że dobiegłam, mimo
złego samopoczucia. I szczęśliwa, że mam bieg już za sobą. Osiągnięty czas był dla mnie zagadką - mało brakowało, żebym nie położyła się na asfalcie i powiedziała, że dalej nie biegnę, a mimo to bieg ukończyłam w nieco ponad 52 minuty - bomba! :D
Nagroda po biegu musi być - z A. zaopatrzyliśmy się w zapas rogali świętomarcińskich. Żeby mieć co spalać ;)
Wielkie,wielkie gratulacje !!!
OdpowiedzUsuńTy nie biegasz ,Ty po prostu zapierdzielasz jak perszing !! Taki czas !
Ja raz przebiegłam 10 km i to w 1h 15 minut,także mój podziw dla Ciebie wielki :))
Przymierzam się teraz w niedzielę do kolejnej dziesiątki,ale do Twojego czasu to mam lata świetlne ,hahaha
Haha :D Wszystko w swoim czasie :) A torbedę miałam na Dyszce Drzymały, kiedy miałam czas 50:49 :)
UsuńGratuluję! Po tym podbiegu na 7-8 km też miałam ochotę się położyć i już tak zostać :D Na rogala się nie załapałam bo kolejki były takie że...
OdpowiedzUsuńNo właśnie ja trafiłam na moment, kiedy jeszcze w miarę mało ludzi po rogala stało
UsuńCzaaaad! Świetny wynik jak na takie samopoczucie : )) Gratulacje!
OdpowiedzUsuńA medal jaki ładny ; )
Gratuluję, to naprawdę świetne osiągnięcie, mieć taki czas przy takim samopoczuciu!
OdpowiedzUsuńDobry czas i samopoczucie nie zawsze idą w parze. Zdarzały mi się biegi, gdzie czułam się fatalnie, a czas był świetny, ale też odwrotnie, gdzie czułam, że unoszę się nad trasą i mknę, a daleko było mi do życiówki. Widocznie organizm czasami wariuje, ale ważne, że bieg ukończony, że pokonałaś wszystkie przeciwności i osiągnęłaś niezły czas. Gratulacje! :)
OdpowiedzUsuń