run-log

run-log.com

wtorek, 8 kwietnia 2014

7. Poznań Półmaraton - relacja


 
Kiedy? 6 kwietnia 2014 roku
Długość trasy: 21.097 km
Osiągnięty czas: 2g:07m:50s



Czekaliście kiedyś na jakieś wydarzenie tak bardzo, że baliście się, że w ostatnim momencie stanie się coś, co wykluczy Was z jego udziału? Miałam tak z półmaratonem. Przed startem nawiedzała mnie wizja złamanej na schodach nogi, skręconej na chodniku kostki, ewentualnie zerwanego ścięgna Achillesa – wszystko co mogłoby mnie wykluczyć ze startu w biegu.

Na szczęście nic takiego się nie stało ;) Jednak w noc przed biegiem dopadło mnie coś, czego w ogóle nie brałam pod uwagę– bezsenność. Długie godziny walczyłam o sen, w pewnym momencie nawet myślałam, że w ogóle nie zasnę. Kto choć raz przez to przechodził wie, jak bardzo człowiek czuje się w takim momencie bezsilny. Spałam 3 godziny. Rano wyglądałam i czułam się jak zombie. Gdy jednak kierowaliśmy się z mężem w stronę startu poczułam dreszcz emocji i zapomniałam o tym nocnym "epizodzie". 

tuż przed startem

Pogoda była wprost wymarzona na taki dystans – był chłodny, słoneczny poranek. Właśnie tak wyobrażałam sobie dzień swojego debiutu. Po prostu idealnie. Ustawiłam się w strefie E i czekałam na start. Było już chwilę po godzinie 10 i dziwiliśmy się z mężem, że jeszcze bieg się nie rozpoczął, nie słyszeliśmy też żadnych komunikatów o opóźnieniu startu. Nagle ze zdziwieniem zobaczyłam, że ludzie już zaczęli biec! Mąż zdążył jeszcze tylko krzyknąć "Powodzenia!” i wyruszyłam. 

Na początku biegłam z wielkim uśmiechem na twarzy. Pogoda była idealna, kibiców na trasie naprawdę sporo, samopoczucie wyśmienite. Biegło mi się bardzo dobrze. 6 km biegu śmignęło mi nawet nie wiem kiedy. Około 10 km czekał na mnie podbieg na ulicy Hetmańskiej, przed którym miałam niezłego stracha. Zastosowałam się od zasady „Patrz pod nogi, a nie będziesz widzieć, ile jeszcze drogi przed tobą” i nawet nie wiedziałam kiedy ten odcinek miałam już za sobą. 

Później jednak miał miejsce ten gorszy etap biegu. Nagle poczułam, że mój organizm, nie wiadomo dlaczego, nie toleruje izotoniku. Czułam jak mi zalega w żołądku i mimo że piłam również wodę w każdym punkcie żywieniowym, miałam wrażenie, że ciągle nie mogę się nawodnić. Na Drodze Dębińskiej czekał na mnie mąż z butelką wody - od razu wypiłam połowę. I ciągle było mi mało. Zaczęło mnie mdlić i marzyłam już o mecie. Przez głowę przewijały mi się tylko myśli „nigdy więcej!” i „nienawidzę biegać!”…

Przedostatnia prostą był długi podbieg na ulicy Baraniaka. Moment chyba najgorszy dla każdego biegacza. Z jednej strony jest się już naprawdę zmęczonym i ostatnie na co ma się siły i ochotę do bieganie "pod górkę", a z drugiej jest świadomość czekającej dosłownie za rogiem mety. Miałam ochotę przejść choć na chwilę do marszu, ale postanowiłam: nie ma mowy! Całą trasę pokonałam biegiem, nie będę sobie maszerować tuż przed końcem!  

Biegłam dalej. Po wygranej walce z podbiegiem i skręceniu w ulicę Wiankową czekało na mnie już tylko ostatnie kilkaset metrów półmaratonu. "To się naprawdę udało!" - pomyślałam. Z uśmiechem na ustach pomachałam mężowi, który stał na ostatnim zakręcie biegu.

Na metę wbiegłam ze łzami w oczach. Spełniłam swoje marzenie! Momentalnie zapomniałam o swoim złym samopoczuciu podczas biegu, o wysiłku, o mijanych podbiegach… Wypełniała mnie ogromna radość i satysfakcja. Ściskałam w ręku medal i uwierzyłam, że nie ma rzeczy niemożliwych. 




z moim osobistym motywatorem :)


Od samego początku podchodziłam do półmaratonu bardzo emocjonalnie. Nie był to dla mnie „tylko” bieg, ale pewien symbol – z jednej strony symbol zwycięstwa nad etapem życia, w którym (z różnych powodów) często występowały chwile słabości i załamania. Z drugiej - symbol pokonania samego siebie. Gdzieś głęboko utkwiła we mnie myśl, że jeżeli pokonam własne słabości i przebiegnę kiedyś nieosiągalny dla mnie dystans, będę umiała odnaleźć siłę, być dać sobie radę ze wszystkim, także w codziennym życiu. W rzeczywistości stać nas na wiele więcej, niż myślimy. Czuję, że w trakcie przygotowań do półmaratonu jak i podczas jego trwania przeszłam pewną wewnętrzną zmianę. Teraz jestem silniejsza.






4 komentarze:

  1. ładnie powiedziane, to na końcu. oby ta siła nigdy Cię nie opuściła ;)
    killer :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny czas, gratuluję!
    Też tak mam przed ważnymi startami - snuję czarne wizję - łamię nogę, skręcam kostkę itd. Coś mi strzyknie w kolanie to już panika, łzy w oczach.
    Tak to już jest, że my biegacze przekładamy zwycięstwa w biegu na zwycięstwa w życiu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że nie tylko ja tak mam ;) dzięki za gratulacje!

      Usuń