Kiedy? 8 czerwca 2014 roku
Długość trasy: 21, 097 km
Osiągnięty czas:
2godz 10min 07s
Piekło na ziemi - tak w jednym zdaniu
można opisać Półmaraton Słowaka. 30 stopni Celsjusza, praktycznie zero
jakiegokolwiek wiatru i – jak się później okazało – cała trasa w pełnym słońcu.
Przeżyłam dzięki kurtynom wodnym (cóż to za genialny wynalazek!),
niesamowitym kibicom na trasie (jakich nie spotkałam gdziekolwiek indziej) oraz
dzięki niezwykłej sile, którą w sobie odkryłam.
Spociłam się już podczas rozgrzewki
przed biegiem. Czułam jak cały balsam do
opalania, którym się wcześniej obficie posmarowałam, po prostu ze mnie spływa. Nie
czułam, że czeka na mnie przebiegnięcie półmaratonu. Mój umysł chyba był
przekonany, że biegniemy 10 km... Stojąc na starcie walczyłam jeszcze zawzięcie
z Endomondo, które uparcie nie chciało mi złapać GPSa. I autentycznie myślałam,
że się wtedy popłaczę. W ostatnim momencie, kiedy już wszyscy zaczęli biec,
Endomondo złapało sygnał. Jak się później okazało – tylko do 8 km, kiedy to GPS
wyzionął ducha.
Punktualnie o 11 wyruszyliśmy. Niecały kilometr od startu znajdował się pierwszy punkt odświeżania, z którego skorzystałam – zanurzyłam czapkę w zimnej wodzie i założyłam na głowę. Uff, chwilowa ulga. Biegłam dalej. Gdy minęłam napis „2 km”, pomyślałam „Dopiero?!”. Wydawało mi się, że biegnę już bardzo długo.
Nagle uchylono nam skrawek nieba.
Nie, nie miałam halucynacji. Biegnąc ulicą na osiedlu domków jednorodzinnych, czekały na biegaczy niespodzianki od mieszkańców w postaci licznych kurtyn wodnych, zrobionych
z węży ogrodowych. Słowo daję, chłodne krople
wody spływające na ciało były dla wszystkich wybawieniem. Nie bez przyczyny
ktoś napisał na facebooku: „Jeszcze
nigdy nie widziałem tylu uśmiechniętych twarzy na widok zraszacza do kwiatów”,
bo było to szczerą prawdą. Dodatkowo oklaski
i okrzyki zachęty ze strony tych osób – bezcenne. Nie przeżyłbym tego biegu, gdyby nie dobre serce i zaangażowanie tych
wszystkich ludzi.
Mniej zabawnie zrobiło się jakoś po 5 km. Był to chyba najgorszy odcinek trasy biegnący w
szczerym polu. Miałam wtedy wrażenie, że jest jeszcze goręcej niż odczuwałam do
tej pory. I zastanawiałam się jak ja to przebiegnę podczas kolejnego podejścia.
Przy
rozpoczęciu 2 okrążenia wymieniłam moją wodę na izotonik podany przez męża. Około
12 km poczułam, że biegnie mi się naprawdę dobrze. Uśmiechnęłam się mijając
napis „15 km” – wiedziałam, że choćby nie wiem co, to ukończę bieg, nawet
marszem. I taki stan pozytywnego doładowania miałam do 17 km, kiedy to dopadł
mnie kryzys, a kolejne metry dłużyły się niemiłosiernie. Podratował mnie trochę
pan, który stał z butelką od płynu do mycia szyb i wszystkim chętnym psikał w
twarz zimną wodą. Orzeźwiła mnie także butelka wody, wylana prosto na mnie przez jedną kobietę.
Miałam
ochotę przejść do marszu. Odpocząć choć na chwilę… Jednak miałam wrażenie, że
gdybym tak zrobiła, nie miałabym sił przejść po raz kolejny do biegu. Ewentualnie położyłabym się na trasie i powiedziałabym, że dalej nie biegnę. Dzielnie
biegłam więc dalej. „Jeszcze tylko troszkę, jeszcze tylko 3 km, jeszcze tylko 2… Już
prawie koniec…”. Mijając 21 km znów
miałam łzy w oczach. Zrobiłam to! Przebiegłam. Przeżyłam.... Niesamowite….
Zdziwiłam
się, ze pod względem fizycznym czułam się lepiej niż podczas półmaratonu w
Poznaniu. Byłam pewna, że będę czuć się osłabiona i odwodniona, a tymczasem –
niespodzianka - nic takiego nie miało miejsca. Owszem, było trudno – cholernie trudno
– ale myślałam, że będzie gorzej. Już po zakończeniu biegu, wracając myślami na
trasę, byłam w szoku, że to przetrwałam. I – co było niesamowite – czułam się
jak po przebiegnięciu 10 km, a nie półmaratonu. Nie czułam zmęczenia. Liczyłam na czas 2 godz 20 min przy takiej pogodzie, a tymczasem okazało się, że jest tylko o ponad 2 minuty gorzej od mojego debiutu.
Nie ulega wątpliwości, że przeżyłam ten bieg, dzięki wspaniałym ludziom, którzy swoją obecnością, dopingiem oraz pomysłem na wspomożenie biegaczy wodą, sprawili, że dobiegłam do mety. Na żadnym wcześniejszym biegu, nie spotkałam aż takiej ilości kibiców, którzy aż tak bardzo przeżywali ten bieg razem z biegaczami. Byli niesamowici. Za niesamowitą atmosferę i za możliwość odkrycia w sobie olbrzymiego samozaparcia – dziękuję.
Nie ulega wątpliwości, że przeżyłam ten bieg, dzięki wspaniałym ludziom, którzy swoją obecnością, dopingiem oraz pomysłem na wspomożenie biegaczy wodą, sprawili, że dobiegłam do mety. Na żadnym wcześniejszym biegu, nie spotkałam aż takiej ilości kibiców, którzy aż tak bardzo przeżywali ten bieg razem z biegaczami. Byli niesamowici. Za niesamowitą atmosferę i za możliwość odkrycia w sobie olbrzymiego samozaparcia – dziękuję.
Gratuluję, w tej pogodzie to było OGROMNE wyzwanie! :)
OdpowiedzUsuńoj, było :) do dziś nie wierzę, że przebiegłam :)
UsuńZe wzruszeniem czytałam co napisałaś :)
OdpowiedzUsuńteraz wiem,co to kurtyny wodne,pierwszy raz w zyciu o tym słyszę,ale super! i pryskanie po twarzy ....haha,no szok,super publikę mieliście.
Wielkie gratulacje,podziwiam Cię !!
dzięki :) a wsparcie ludzi na trasie naprawdę wiele daje...
OdpowiedzUsuń