Dystans: 19.58 km
Czas: 1 g:45:42s
Ponad 72 tys. biegaczy startujących w tym samym czasie w 33 krajach na 6 kontynentach. Wszyscy biegną przede wszystkim dla zabawy – formuła biegu bowiem nie zmieniła się od zeszłego roku. To nie biegacze dobiegają do mety, ale meta goni ich. Pół godziny po rozpoczęciu biegu w pościg za biegaczami wyrusza samochód (tzw. Catcher Car) pełniący rolę mobilnej mety i „łapacza” zawodników. Czy może być coś fajniejszego niż zabawa w berka w gronie 3 tysięcy szalonych biegaczy? :D
Czas: 1 g:45:42s
Ponad 72 tys. biegaczy startujących w tym samym czasie w 33 krajach na 6 kontynentach. Wszyscy biegną przede wszystkim dla zabawy – formuła biegu bowiem nie zmieniła się od zeszłego roku. To nie biegacze dobiegają do mety, ale meta goni ich. Pół godziny po rozpoczęciu biegu w pościg za biegaczami wyrusza samochód (tzw. Catcher Car) pełniący rolę mobilnej mety i „łapacza” zawodników. Czy może być coś fajniejszego niż zabawa w berka w gronie 3 tysięcy szalonych biegaczy? :D
Tuż przed
startem, podczas robienia rozgrzewki, przywitałam się z Bartkiem Olszewskim – podczytuję jego bloga warszawskibiegacz.pl.
Gdybym wiedziała, ze właśnie rozmawiam ze zwycięzcą tegorocznej edycji Wings
For Life zrobiłabym z nim jakąś pamiątkową fotkę :D
Miejsce startu kipiało
pozytywną energią! Głośna muzyka, ogromna ilość kibiców na trybunach, wspólne
robienie fali meksykańskiej, okrzyki „Polska! Biało-czerwoni!” - wyczuwało się, że Wings For Life to wielka, ogólnoświatowa biegowa impreza. Dobry humor dopisywał chyba wszystkim! Dodatkowo piękna
pogoda i mnóstwo biegaczy – różniło się to znacznie od zeszłorocznej edycji,
kiedy to było nas tylko nieco ponad tysiąc osób, a silny i chłodny wiatr nie rozpieszczał uczestników. Wspólne odliczanie i… ruszyliśmy! Uciekanie przed metą zostało
rozpoczęte! Na początku biegu panował lekki ścisk, przez co tempo było dość
wolne, jednak nie przeszkadzało mi to – potraktowałam to jako element
rozgrzewki. Postanowiłam po prostu cieszyć się biegiem i nie sugerować się ani
czasem ani tempem biegu.
Już jakoś za 2 km wyprzedził mnie mąż – mogłam podziwiać
tylko tył jego niebieskiej koszulki. Ja zaś poczułam, że się męczę – było mi
strasznie gorąco, a słońce, które jeszcze przed chwilą podziwiałam, dawało mi
teraz nieźle w kość. Przeszło mi nawet przez myśl, że położę się na 5. km i
niech mnie zabierają… Miałam przedsmak półmaratonu Słowaka, który czeka mnie w
czerwcu... Na szczęście miałam przy sobie bidon z wodą, więc co jakiś czas
ratowałam się zbawiennymi łykami. Lepiej zrobiło mi się jakoś przed 6 km – wtedy też z satysfakcją wyprzedziłam męża. Słońce
przestało mi już tak doskwierać, ale z kolei pojawiły się problemy z
nawodnieniem. Chciało mi się pić, a jednocześnie mój żołądek źle
reagował na płyny – czułam jak mi wszystko zalega. Nie było to jakoś szczególnie dokuczliwe, ale
przyjemne też nie. Sytuacje poprawiła się jakoś około 10 km – mogłam już
sobie swobodnie śmigać.
Trasę biegu znałam i pamiętałam z zeszłorocznej edycji –
wiedziałam, że nie należała do najłatwiejszych. Kojarzyłam gdzie są zbiegi, a gdzie zaczynają się prawdziwe podbiegi. Może dlatego, że wiedziałam co mnie
czeka, nie odczuwałam jakoś szczególnie
biegu „pod górkę” Zupełnie inaczej niż w zeszłym roku – wtedy widząc przed sobą
kolejny podbieg myślałam, ze się popłaczę… Teraz nawet nie zwracałam na nie
uwagi.
Kibiców na trasie było mnóstwo! Oczywiście głównie w centrum miasta,
jednak nawet w momencie kiedy wybiegliśmy już poza Poznań można było usłyszeć
dopingujące okrzyki i oklaski. Na swojej drodze spotkałam nawet chłopca, który
biegaczom rozdawał żelki :) Około 14 km podczepił się pode mnie jakiś chłopak i
trzymał się mnie kurczowo przez około 3 kilometry. Wyglądało to trochę komicznie – biegł tuż obok mnie i wszelkie moje manewry (zwalnianie, przyspieszanie,
skręcanie) powtarzał jak odbicie lustrzane. Motywowało mnie to i śmieszyło
jednocześnie.
Z sentymentem minęłam miejsce, w którym ukończyłam bieg w zeszłym
roku (zapamiętałam je dokładnie). Jednocześnie fakt, że w tym roku mogę biec
jeszcze dalej podtrzymał mnie na duchu. Na 19-stym km stał Adam Małysz i
przybijał wszystkim biegaczom „piątki”. Ja jestem strasznym nieogarem, więc zanim zorientowałam się, że tuż obok stoi Małysz już zdążyłam obok niego
przebiec. Zdążyłam tylko na niego spojrzeć. Zaraz potem usłyszałam w oddali okrzyki „Jeszcze
trochę! Uciekajcie!”. Samochód-meta był już blisko! Nie przyspieszałam już – nie
miałam już sił. W momencie kiedy mijał mnie Catcher Car uniosłam ręce w geście
zwycięstwa. Pobiegłam dalej niż w zeszłym roku! Zegarek pokazywał 19.72 km
(tempo – 5:21), jednak później okazało się, że mój dystans wyniósł dokładnie 19, 58 km.
Przeszłam do marszu. Widok wielu biegaczy idących w poszukiwania autobusów
powrotnych przypominał powrót z pola walki. Każdy po drodze zdawał sobie
relacje z biegu. Jakiś chłopak uścisnął mi dłoń jednocześnie mi gratulując.
Robiliśmy sobie nawzajem zdjęcia na 20-stym kilometrze. Poczułam wtedy taką
niesamowitą jedność z tymi ludźmi, że aż trudno to opisać. Po drodze ludzie
stojący przy drodze uśmiechali się, klaskali nam i gratulowali. Cudowna biegowa nirwana.
Autobusy powrotne czekały na nas dopiero na 21. kilometrze. Na szczęście
tuż obok był punkt odżywczy, więc z przyjemnością zjadłam czekoladę i napiłam
się izotoniku. Zdążyłam się jeszcze trochę porozciągać, gdy nadjechał kolejny,
prawie pusty, autobus. Wyruszyliśmy ponownie w kierunku poznańskiej Malty, gdzie czekały na nas medale i posiłek. No i Adam Małysz :D
Jest coś takiego w Wings For Life, że tęskni się za tym biegiem. Jedyny, niepowtarzalny bieg, z niebanalną formą. Solidna dawka pozytywnej energii, która utrzymuje się jeszcze długo po biegu. U nas w domu Wing For Life do końca dnia był tematem numer jeden. Wieczorem przejechaliśmy się nawet z A. autem po trasie biegu - musieliśmy jeszcze raz zobaczyć te wszystkie podbiegi (które ja chyba wyparłam, bo jakoś ich nie pamiętałam). Uświadomienie sobie już na spokojnie jaki odcinek trasy się przebyło i jak daleko się pobiegło robiło niesamowite wrażenie. Znana jest data kolejnej edycji - 8 maja 2016 r. Zachęcam wszystkich do udziału - niech będzie nas jeszcze więcej!
P.S.1. Tak sobie obliczam, że biegnąc w tym tempie złamałabym 1:55 w półmaratonie... Czy zdarzy się to jeszcze w tym dziesięcioleciu? :D
P.S. 2. Bieg ukończyłam jako 92. kobieta w kraju - zmieściłam się w pierwszej setce! :D
P.S. 2. Bieg ukończyłam jako 92. kobieta w kraju - zmieściłam się w pierwszej setce! :D
Zeszłorocznej edycji brakowało właśnie tylko większej ilości kibiców. Świetna impreza.
OdpowiedzUsuńwielkie gratulacje dla Was :)
OdpowiedzUsuńja w tym roku pierwszy raz dowiedziałam się o tym biegu,świetna impreza :))
Jakbym o sobie czytała. To samo myślałam na 5 km: "nigdzie dalej nie biegnę", i miałam ochotę wpakować się do pierwszego autobusu :D Pogoda była straszna.
OdpowiedzUsuńTo chyba formuła biegu, że właśnie meta goni, a nie my ją sprawia, że ten bieg jedt taki wyjatkowy :D
OdpowiedzUsuńŚwietne tempo utrzymałaś, ogromne gratulacje ;)
Gratki, ja w tym roku nie dałam rady pobiec :)
OdpowiedzUsuńFajnie widzieć takie zadowolone miny :)
OdpowiedzUsuńGratuluję :). Miło się czytało i oglądało zdjęcia
OdpowiedzUsuń