Decyzja
zapadła 31 grudnia. Weszłam na stronę Enea Challenge, zapisałam się na
triathlon i od razu zapłaciłam, żeby nie było odwrotu. To miała być pierwsza poważna decyzja na nowy 2016 rok. Decyzja kompletnie z czapy. Nie miałam nic, co byłoby przeznaczone do
triathlonu. Ani pianki, ani nawet roweru. Ani bliskiej osoby, która zrobiła to przede mną i przetarła mi szlaki.
Treningi
Od
stycznia rozpoczęłam intensywne treningi, które trwały ponad pól roku. Około 10 treningów tygodniowo, nieraz 2 treningi
dziennie. Pływanie, spinning, bieganie, siłownia…. Tylko ja wiem, jak często
słowa „Dam radę!” mieszały się ze zrezygnowanym „Nokurwajapierdolę”….
Nauczyłam
się pływać 4 lata temu. Wcześniej wpadałam w panikę, gdy woda sięgała mi do kolan.
Co tu dużo ukrywać – pływałam beznadziejnie. Dlatego pływania bałam się najbardziej,
to była zdecydowanie moja najsłabsza
strona. Gdy po przepłynięciu kraulem 25 m prawie umarłam, byłam
przerażona. „Triathlon?! Chyba upadłam na głowę” – myślałam za każdym razem,
gdy ze łzami w oczach wychodziłam z basenu. Stopniowo wyrabiałam sobie
wydolność pływacką, jednak nadal czułam, że coś jest nie tak i w końcu doszłam
do punktu, w którym stwierdziłam, że sama sobie dalej nie poradzę. I tak trafiłam na Kuźnię Triathlonu, z którą
zostałam już do końca. Dzięki trenerom mój kraul w końcu zaczął przypominać kraula.... Moment, w którym odkryłam, że branie oddechu co drugi ruch znacznie ułatwia pływanie, sprawił, że
świat stał się nagle piękniejszy … W końcu przepłynięcie 2 km w ciągu godziny
nie stanowiło już problemu. Przeżyłam też pierwszy trening open water. Nie wierzyłam, ze kiedyś naprawdę polubię pływanie.