Czasu nie da się zatrzymać. Płynie jak szalony - w przeciwieństwie do mnie ;) (mistrzem szybkości na basenie to niestety nie jestem). Zmniejszająca
się liczba dni, które dzielą mnie od Maratonu Gór Stołowych i triathlonu
zaczyna mnie powoli przerażać. W głowie pojawiają mi się różne myśli. Te
dołujące dominują wtedy, kiedy wychodzę z basenu i jestem totalnie załamana swoim
kraulem. Bo muszę Was uświadomić, że moje ciało jakimś dziwnym trafem opracowało
swój indywidualny styl pływacki ;) Pojawia się też zmęczenie, które jest nieuchronne przy intensywnych treningach. Pozytywne myśli zaś
kiełkują w momentach, kiedy wyobrażam sobie przekraczanie linii mety, wspaniałe widoki podczas Maratonu Gór Stołowych lub po prostu przypominam sobie, że przecież to wszystko miało być robione dla zabawy. A że ta
zabawa wymaga trochę poświęcenia? Cóż... No pain no gain :)
Moje treningi w marcu wyglądały
następująco:
MARZEC
|
130 przebiegniętych
km
11 x basen
3 x spinning
5 x tabata
4 x trening wzmacniający
|
Na basenie przepłynęłam
nieco ponad 11 km. Przyznaję się, że z braku czasu kiepsko wyglądał u mnie spinning. Biję się w piersi i obiecuję poprawę.
W marcu również udało się zrobić 25-kilometrowy trening typowo crossowy z licznymi podbiegami (w ramach przygotowań do Maratonu Gór Stołowych).
W
kwietniu grafik będzie wyglądał trochę inaczej. Zamierzam zwiększyć trochę
częstotliwość i intensywność treningów. Rozpoczęłam też treningi z Kuźnią
Triathlonu, żeby podreperować mojego pseudokraula.
Pierwszy tydzień kwietnia wyglądał tak:
Dalsze plany na kwiecień? Obowiązkowo zrobić:
EKG i echo serca,
badanie krwi,
kontrolną analizę składu ciała (którą robię co miesiąc).
Zostało coraz mniej czasu, trenować trzeba dalej. Tylko spokój może mnie uratować ;)